Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Spełnił marzenie i dotarł do Trolltunga. Stanął na Języku Trolla. Podróż pokonał głównie na motocyklu [ZDJĘCIA]

Natalia Kurpisz
Natalia Kurpisz
Paweł Nowak z Pawłowic przygodę z motocyklami rozpoczął cztery lata temu. Od tego czasu nie wyobraża sobie inaczej zdobywać Polski i Europy. W ubiegłym roku przejechał 11 tysięcy kilometrów. W te wakacje postanowił wybrać się m.in. do Norwegii i to ta wyprawa była dla niego głównym celem tego lata.

Paweł Nowak z Pawłowic przygodę z motocyklami rozpoczął cztery lata temu. Od tego czasu nie wyobraża sobie inaczej zdobywać Polski i Europy. W ubiegłym roku przejechał 11 tysięcy kilometrów. W te wakacje postanowił wybrać się m.in. do Norwegii i to ta wyprawa była dla niego głównym celem tego lata.

Podróż do Norwegi zajęła Nowakowi czternaście dni podczas, których pokonał 4191 km na motocyklu oraz około 400 km promami. Przejechał przez Niemcy, Danię, Szwecję i Norwegię.

- Głównym celem i motywatorem wyjazdu była Trolltunga, tłumacząc na j. polski język Trolla. Choć nazwa ta obijała mi się wcześniej o uszy, to jednak dopiero rok temu na jednym ze zdjęć zobaczyłem, co to takiego. Zwykła skała, ot co, ale za to umiejscowiona w takiej scenerii, że powiedziałem sobie „muszę tam jechać!” No i pojechałem. Miejsce to kusiło mnie nie tylko ze względu na niesamowite widoki i epickie zdjęcie, jakie można zrobić sobie na samej skale, ale również ze względu na sprawdzenie swojej wytrzymałości, bowiem do Języka Trolla trzeba pokonać minimum 20 kilometrowy pieszy szlak – opowiada Paweł Nowak.

Choć motocyklista w Norwegii kilka nocy spędził pod namiotem, to zarówno dzień przed, jak i po wyprawie na Trolltungę postanowił wyspać się w wygodnym hotelowym łóżku ulokowanym w urokliwym miasteczku Bondhus, które z każdej strony otoczone było bajecznie zielonymi i wysokimi górami, otwierającymi się jedynie na fiord zwany Hardangerfjord.

- Niezwykle przyjazny właściciel hotelu nie dodał mi jednak zbytniej otuchy opowiadając historię o Niemcu, który po wyprawie na język Trolla wrócił ledwie żywy i wykupił u nich dwie dodatkowe doby hotelowe, przez które nie ruszał się z pokoju. Wspomniał też, że przed erą Facebooka i Instagrama, Trolltunga nie była w ogóle popularna, więcej turystów przychodziło w te rejony, by zobaczyć położone niedaleko jezioro Bondhusvatnet oraz lodowiec Folgefonna, który swoją bielą i błękitem zdobi górskie szczyty – mówi P. Nowak.

Motocyklista swą podróż na Trolltungę rozpoczął od miejscowości Skjeggedal. Dojazd do niej prowadzi przez niezwykle stromą i wąską drogę wijącą się tuż przy przepaści. Następnie Nowak zapłacił 500 NOK za parking. Warto wspomnieć, że parking wykupuje się tam do północy, bez względu na to, o której porze chce się parkować.

- Ze Skjeggedal miałem dwie opcje: ruszyć pieszo już z parkingu, skąd do języka Trolla miałbym dokładnie 29 km w obie strony lub za 100 NOK podjechać autokarem na wyżej położony parking zwany Mågelitopp, na który motocyklem nie można już wjechać, ale z którego trasa na Trolltungę skraca się do 20 km. Wielu turystów decyduje się na tę drugą opcję, na którą zdecydowałem się i ja. Bilet na busa na daną godzinę zarezerwowałem dzień wcześniej – wspomina Paweł Nowak.

Busy kursują tam co pół godziny i cena wzrosła do 130 NOK. Po dotarciu jeszcze bardziej stromą i wąską drogą na górny parking Mågelitopp nie było już możliwości wzięcia kolejnej podwózki busem czy wyciągiem krzesełkowym. Od tej chwili, aby zdobyć upragniony cel, mężczyzna pokonywał trasę na własnych nogach.
Znak Trolltunga wyznaczał kierunek marszu, a znajdująca się kilkadziesiąt metrów za nim tabliczka z napisem „10 km” informowała o dystansie, jaki musiał pokonać. Wtedy też pojawił się kryzys i wątpliwości czy uda się dotrzeć do celu.

- Na początku postanowiłem nie szarżować i roztropnie dysponować pokładami energii. Maszerowałem w tempie 2 km na godzinę i co pół godziny robiłem krótkie przerwy. Pogoda nie ułatwiała zadania, bo przez cały dzień paliło gorące słońce, które rozgrzało powietrze do 30 stopni C. Zbawienny cień na szlaku dawały jedynie napotykane co jakiś czas wielkie głazy i nieliczne drzewa. Z dwojga złego w podróży zawsze wolę upał niż deszcz, który przysłania wszelkie widoki, a te były cudowne. Szlak na szczęście nie był zbyt stromy. Dla mnie trudne były tylko dwa podejścia - na 2 i 7 kilometrze. Reszta terenu była płaska lub z nieznacznymi przewyższeniami do pokonania. Co jakiś czas napotykałem innych podróżnych, a mnogości narodowościowych nie sposób zliczyć. Ludzie przyjeżdżają tu dosłownie z całego świata. Po kilku godzinach mym oczom ukazało się ciemno błękitne jezioro Ringedalsvatnet, z którego brzegów niemal pionowo wzwyż wyrasta płaskowyż Hardangervidda. Widok jak ze świata fantasy, jednak głównym celem było zobaczenie go z perspektywy języka Trolla – wyjaśnia Paweł Nowak.

Mężczyzna do Trolla dotarł o godz. 15, czyli po równych pięciu godzinach marszu. Wtedy to mógł zobaczyć perspektywę, która przez ostatni rok była tapetą na jego komputerze i pozwalała wizualizować mu siebie samego w tym miejscu.

- Widok był wprost obłędny. Teraz już nie w marzeniach, ale w realnym świecie mogłem postawić stopę na skalnym jęzorze bezwstydnie wystawionym w kierunku jeziora okalanego zielonym płaskowyżem i podążającego ku białym szczytom lodowca. Musiałem jednak odstać swoje, bo kolejka do wejścia była całkiem spora. Kilka chwil wcześniej spotkałem wracających Polaków, którzy mówili, że w kolejce stali aż dwie godziny, w moim przypadku było to już tylko 35 minut. Umówiłem się ze stojącą przede mną tajlandzką rodziną, że wzajemnie porobimy sobie zdjęcia, zaklepałem miejsce w kolejce i wszedłem na skalną półkę kilkanaście metrów od języka, skąd większość ludzi robi zdjęcie, ponieważ perspektywa jest najlepsza. Marzenie spełnione. Veni, vidi, vici! Wykorzystując euforyczny stan położyłem się wystawiając głowę za język, by spojrzeć w ponad 600 metrową przepaść, jaka się pod nim znajdowała. Raczej niechętnie spadłbym w dół, nawet mając taką scenerię dookoła. Najwięksi hardkorowcy stawali przy krawędzi na jednej nodze odprawiając pozycje z jogi lub ,,dyndając” nogami nad przepaścią. Na tę drugą czynność odważyłem się i ja, ale przy małym języku trolla, który znajduje się kilkanaście metrów pod dużym, a który praktycznie nie przyciąga żadnej uwagi i wejść można bez kolejek To tam postanowiłem przełamać własne lęki i usiąść na krawędzi skały – wspomina Paweł Nowak.

Motocyklista jeszcze przez niemal godzinę krążył w okolicy języków i podziwiał widoki.

- Chciałem zostać wpatrzony w te widoki na wieki, jednak trzeba było wracać do motocykla, który w swym siodle miał mnie zawieźć jeszcze w inne fantastyczne Norweskie miejsca. Powrót zajął mi już tylko trzy godziny. Nogi niosły jak szalone, a ja sam byłem do maksimum naładowany pozytywną energią po spełnieniu kolejnego ze swoich wielkich marzeń – mówi Paweł Nowak.

Następnie bus zawiózł podróżnika do Skjeggedal, gdzie w końcu mógł odpocząć. Ponadto mężczyzna w Norwegi zwiedził także wiele innych niesamowitych miejsc m.in. słynny pomnik trzech mieczy Sverd i Fjell, odbył pieszą 10- kilometrową wędrówkę by stanąć na Kieragbolten, głazie zaklinowanym 1000 metrów nad ziemią, pokonał kolejny kilkukilometrowy szlak, aby wejść na platformę widokową Rampestreken, zobaczył drogę Atlantycką, muzeum Vikingów w Oslo, muzeum Volvo w Goteborgu, bramę Brandenburską w Berlinie.

- Moją dzielną towarzyszką podróży była Hanka - Honda Shadow Spirit 750. Choć nie jest to motocykl typowo turystyczny, po raz kolejny udowodnił, że nie straszne mu dalekie wyprawy, polne drogi, jazda w deszczu i wiele innych drogowych niewygód. Nie zawiódł mnie ani raz, ani na sekundę i choć ma już prawie 100 tysięcy kilometrów przebiegu nadal jest żwawy i gotowy do jazdy jakby dopiero co wyjechał z fabryki. Zżyłem się z tym motocyklem jeszcze bardziej i z pewnością będzie on mi wiernie towarzyszył podczas kolejnych podróży – wyznaje Paweł Nowak.

- Norwegia to niesamowity kraj. Wspaniałych widoków nie ma końca, a te zmieniają się jak w kalejdoskopie. Góry, fiordy, jeziora, wodospady, lasy, każdy kilometr trasy zaskakuje pięknem i różnorodnością terenu. Ponadto to bardzo przyjazny kraj dla turystów, ludzie są mili i pomocni, bez problemu można porozumieć się po angielsku. Jest mnóstwo świetnych miejsc do biwakowania na dziko pod namiotem i nikt nie robi z tego problemu, ponieważ w krajach skandynawskich istnieje prawo zwane „Allemansrätten”, które upoważnia do swobodnego kontaktu z naturą. Nie sposób nie zauważyć również, że Norwegowie nie lubą ingerować w naturalny krajobraz, wiec bilbordy reklamowe, czy stragany są tu praktycznie niespotykane, nawet w miejscach szczególnie obleganych przez turystów. Jedyny odczuwalny minus podróży po Norwegii, to ceny, zwłaszcza w sklepach, gdzie przykładowo za chleb trzeba zapłacić ok. 13zł – opowiada Paweł.

Wszystkie wrażenia z wypraw Pawła Nowaka można śledzić na Facebook’u Freebird Rider.

- Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy śledzili moją wyprawę na bieżąco, komentowali i kibicowali mi każdego dnia. Miło mi dzielić się z wami swoimi przeżyciami. Tymczasem kolejne marzenia na przyszłe lata już snują się w mojej głowie. Jeszcze tyle do zobaczenia. Świat jest mały, wystarczy tylko przekręcić kluczyk w stacyjce i wrzucić bieg – dodaje Paweł Nowak.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gostyn.naszemiasto.pl Nasze Miasto